Budzik budzi nas o 5.30 - trzeba szybko się stąd zwinąć, aby nie mieć spotkania z właścicielem ;)
Zostawiamy po sobie większy porządek w altance, niż zastaliśmy.
Poranna kąpiel - woda z beczki... Jedzonko - tym razem chleb z pomidorami i winogrona. Maciej ćwiczy Tai Chi na drodze przy działce. Robię zdjęcia stadu owiec i kóz, które przechodzą obok przez wyschnięte koryto rzeki. Po chwili my też przechodzimy przez to koryto i idziemy stanąć na drodze.
Mało samochodów. Czekamy. Ja, w wolnym czasie ćwiczę hatha-jogę.
Zabiera nas po pewny czasie samochód, tzn. dwóch miłych panów, którzy nim jadą. Znów trochę zmieniamy planowaną drogę. Ale opłacało sie. Mamy okazję zobaczyć ładne miasteczko Moral de Calatrava. A później jeszcze jeden krótki stop i jesteśmy w zabytkowym, pięknym miasteczku Almagro.
Zostawiamy plecaki, choć wcale nie było to takie łatwe, bo przechowalni bagażu w Almagro nie ma, na poczcie nie mogą, odsyłają nas do urzędu miasta, tamci do informacji turystycznej obok, gdzie pani prawie wcale nie mówi po angielsku, poza tym za chwilę zamyka informację, bo nadchodzi czas sjesty i dopiero o 18.00 otworzy ponownie. Tylko jeden kościół będzie ponownie otwarty o 16.00 i Muzeum Teatru. Więc idziemy do Teatru. Chłopak w informacji mówi, że trochę mówi po angielsku, ale okazuje się, że nie bardzo rozumie... Po kilku próbach objaśniania o co nam chodzi, i w efekcie więcej pokazywania niż mówienia, podchodzi pani, która też pracuje tam (w ogóle nie mówi po angielsku), ale pozwala nam zostawić plecaki w sklepiku muzeum.
Potem sympatyczny spacer po nagrzanych słońcem, opustoszałych uliczkach Almagro. Małe zakupy. Już tutaj widać wszędzie wokół powiew legendy Don Kichota. Miasteczko jest naprawdę bardzo ładne, czyste, piękne białe kamieniczki, wąskie uliczki, a wśród nich kościoły średniowieczne - tylko szkoda, że zamknięte.
O 16.00 bierzemy plecaki i idziemy na wylotówkę. Aha, po drodze jeszcze tradycyjne spaghetti, które gotujemy sobie przy stoliku na placu zabaw dla dzieci. Stajemy na zacienionym miejscu i po około pół godzinie zatrzymuje się nam miły pan (niestety nie mówi po ang, ale sporo mówi po hiszpańsku, a ja na dzień dobry do niego powiedziałam: No hablo espaniol :))
Dojeżdżamy szybko do Ciudad Real. O 19.30 spotykamy się na głównym placu miasta z naszym hostem - Javierem. Chwila rozmowy w barze, a potem na skuterku zawozi nas do swojego domu.