Rano wstajemy o 7.00.
Jeszcze kilka perypetii z poszukiwaniem wody i odpowiedniej drogi.
Po śniadaniu (spaghetti, wyjątkowo pyszne :)) znajdujemy wjazd na autostradę A3 i stoimy... 1 godzina, 2 godzina, 3 godzina, 4 godzina...
Nic.
Decydujemy się na powrót do miasta i na skorzystanie z pociągu lub autobusu. I tak oto o 16.00 wyjeżdżamy wygodnym, klimatyzowanym autobusem do Tomelloso (ok 200 km na zachód).
Droga wiedzie przez La Manchę, wokół tylko równiny jak okiem sięgnąć, po horyzont. Czerwone ziemie, a na nich tysiące winorośli. Aż po horyzont!
Po pewnym czasie robi sie nudnawo, ucinamy sobie drzemkę. Później zaczynam wypatrywać tych wiatraków, o których tak głośno. No i zadaję w pewnej chwili Maćkowi pytanie: No i gdzie są te wiatraki?? A On pokazuje palcem na horyzont - dziesiątki wiatraków!! Z tym, że tych współczesnych :) Don Kichot chyba jeszcze bardziej by oszalał jakby to ujrzał.
Tak w ogóle przejeżdżając przez tą La Manchę to nie dziwimy się Don Kichotowi. Szczególnie w letnich miesiącach warunki mieszkalne tutaj prawie żadne. Sucho sucho sucho.... gorąco gorąco gorąco... Nawet spore rzeki powysychały.
Około 19.15 jesteśmy w Tomelloso. Miasteczko nieciekawe. Przechodzimy przez nie na wylotówkę w kierunku Ciudad Real (to tylko 100 km). No i po paru minutach nasz pierwszy dzisiejszy stop! Pan w ciężarówce podwozi nas ok 5 km...
...i stoimy dalej.
Schodzimy z drogi gdy już jest ciemno. Idziemy na nieogrodzoną działkę obok, w altance z bambusów mościmy sobie posłanie na deskach, wsuwamy się w śpiworki, i zmęczeni szybko usypiamy.