Nasz kierowca, juz wczoraj powiedzial mi, ze calkiem niezle po turecku sie dogaduje. Hmm... no dobrze, ale dzis rano sie zapomnial chyba troche, bo zaczal szybko mowic, zadawac jakies pytania i nie bardzo jarzylismy o co chodzi.
Wiec sprowadzilam go do realnosci - moj turecki to zaledwie kilkanascie slow i wyrazen.
Idziemy do pobliskiego baru, gdzie Okkes stawia nam kawe, kanapki i sok. Okazuje sie, ze jego kolega (tu spotkany) tez wiezie pare polakow. Kilka minut pozniej poznajemy Marte i Adama.
A po pozegnaniu z naszymi kierowcami, idziemy razem na wylotowke. Po drodze rozmawiamy o wielu rzeczach, ja glownie z Marta, o stopowaniu, przygodach - tych milych i niemiłych, ktore moga czlowieka w drodze spotkac...
Na wylotowce rozdzielamy sie.
Och, szkoda ze to nie Turcja, ze nie jest juz tak latwo i przyjemnie na stopa. Stoimy co najmniej 30 min, ale za to zabieramy sie w koncu osobowka, jadac srednio 120 km/h. Kolejny stop - juz prosto do Sibiu - busem, ale tez jedziemy bardzo szybko, i wszystkich po drodze wymijamy. Ani z jednym, ani z drugim kierowca prawie wcale nie rozmawiamy, bo nie sa zbyt sklonni do rozmowy, i po angielsku nie mowia.
Podziwiamy z Maciejem, po drodze piekne gory, drzewa zmieniajace swe barwy na jesienne, oswietlone sloncem, i rzeke, kolo ktorej jedziemy wieksza czesc drogi. Jest niezwykle malowniczo.
O 17.00 jestesmy w Sibiu. Wyjezdza po nas Mihai. A w domu u niego i jego rodzicow, czujemy sie juz prawie jak u siebie :) Mowie do Macka: "Dobrze, ze mamy tu dom, w Sibiu" :)
Kapiel, pyszna kolacja, internet, noc w lozeczku pod kolderka.
No wlasnie - pod kolderka... 1,5 miesiaca temu spalismy tu pod cienkim kocykiem...
W nocy zaczyna padac. Zbliza sie jesien...