W nocy uswiadomilam sobie cos jeszcze: ze bez namiotu i spiworow pewnie umarlibysmy tu tej nocy...
Ok. 7.30 rano wychodzi zza gor slonko. A my wychodzimy z namiotow.
Widok ktory nas otacza, jest oszalamiajacy. Warto bylo tu przyjechac, warto bylo zostac tu na noc. Jest cudnie. Na horyzoncie poszarpane brzegi gor, na niektorych zboczach lodowce.
Myjemy wlosy w mroznej rzece. Maciej biegnie nad jezioro porobic zdjecia. Potem gotujemy sniadanko.
Chlopaki ida na pobliskie szczyty, a ja postanawiam zostac i pomedytowac.
Godzine pozniej, chlopakow jeszcze nie ma. Ide nad jezioro. Spaceruje dookola. Spokoj w mojej glowie. Spokoj wokol mnie.
Niespelna godzine pozniej dolaczaja do mnie chlopaki. Maciej opowiada mi jak pieknie bylo na gorze.
Ok. 13.00 schodzimy na dol. Mamy naprawde szczescie, bo widocznosc jest piekna przez caly czas gdy schodzimy. Jakies 1,5 godziny pozniej jestesmy z powrotem w Yukari Kavrun. I bardzo szybko zmienia sie pogoda.
Nadciagnely chmury, zrobilo sie szaro wokol.
Po odpoczynku ruszamy kamienista droga w dol. Jakies 3-4 km dalej mamy znow szczescie, bo jedzie pierwszy samochod (pick up) i zabiera nas na pake.
Jedziemy po wyboistej drodze pelnej zakretow, co jakis czas musimy wyskakiwac i wsiadac z powrotem.
Kolo nas siedzi chlopczyk i 6-letnia dziewczynka. Efe rozmawia caly czas z chlopcem. Jest bardzo milo, choc wyboiscie.