Przejazd przez Wegry. Zanim jednak wyruszamy to herbatka u Kati, sniadanie, i naprawde przyjacielskie, cieple pozegnanie. Kati odprowadza nas kawalek na droge i zaprasza do siebie w drodze powrotnej. Kto wie?
Potem jeszcze godzinka medytacji na... cmentarzu. I w droge :)
Na jakies dwie godziny utykamy na malym parkingu przy autostradzie... Na ten parking musielismy dojsc ze 3 km, kawalek autostrada, kawalek przez haszcze na skroty... na dworze upal... No coz, doswiadczamy tego, co
jest chyba najmniej fajna czescia stopowaniia - autostrady. Na parkingach nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekac cierpliwie i pytac o podwiezienie tych, ktorzy zatrzymaja sie tu na chwile...
W koncu podjezdzaja dwie rumunskie ciezarowki. Kierowcy zgadzaja sie nas zabrac do granicy. Tylko ze musimy sie z Maciejem rozdzielic na czas jazdy. Ja jade z panem Matei'em okolo 60-tki, sympatycznym, rozmownym. Sluchamy cyganskiej, weselnej muzyki jak z "Gadjo Dilo", ucze sie słówek po rumunsku, a On wspomina swoja milosc słówek Sandomierza sprzed... 30 lat :)
Rozstajemy sie z naszymi kierowcami wieczorem w Oradei, na rozstaju drog. Robimy zakupy w Real'u, konsumujemy naszego pierwszego w tej podrozy - i na pewno nie ostatniego :) - arbuza i postanawiamy poszukac miejsca na nocleg, bo zaczyna sie sciemniac.