Budzę się chwilę po wschodzie Słońca i spacerkiem idę nad Tad Fan. Przy bramce z biletami nie ma jeszcze strażnika, czego się spodziewałam. Wodospad jest piękny, ale daleki, można na niego patrzeć tylko z jednego punktu obserwacyjnego, położonego tuż obok resortu, który odwiedziliśmy ubiegłego wieczora. Właściwie są to dwa bliźniacze wodospady, wysokie na kilkadziesiąt metrów.
Wracając poznaję dziewczynkę około 7-8 letnią, która idzie do szkoły. Pozwala mi zrobić sobie zdjęcia. Przez kilkanaście metrów idziemy razem.
Po drugiej stronie drogi, kilometr dalej, jest kolejny wodospad Tad Champee, dokąd się udajemy, aczkolwiek rezygnujemy z oglądania go. Zatrzymujemy się za to na chwilę przy pani w kawiarni. Wypijamy pyszną arabikę i kupujemy jedną paczkę aromatycznych ziarenek.
Reszta dnia mija nam na drodze w stronę Pakse i kilku postojach, gdzie poznajemy różnych, miłych ludzi, m.in. przy pana przy Instytucie Badań nad Kawą, od którego dowiadujemy się paru ciekawostek o tutejszym regionie; grupę ludzi, którzy pracują przy sadzonkach kawy. Zatrzymujemy się też przy znaku w języku angielskim "Touiva Visit Testing Fresh tea-Coffee. Information & Trekking" gdzie bardzo miła pani oprowadza mnie po swojej plantacji kawy i herbaty, pokazuje jak wyglądają drzewka arabiki, a jak robusty, a jak mix tych obu. Kupujemy u niech zieloną herbatę i delektujemy się kolejną kawą.
Mijamy Pakse, po drodze zatrzymując się tylko przy bankomacie i przejeżdżamy przez most przerzucony nad Mekongiem w stronę Champasak. Kilkanaście kilometrów dalej za kolejnym zakrętem naszą uwagę zwraca znak na drewnianej tablicy ze złoconym napisem w języku laotańskim i namalowanymi kołami Dhammy. Maciej kierowany intuicją zawraca.
Zostajemy na noc w klasztorze.