Zdziwione spojrzenia pracowników w parku (park był generalnie zamknięty, bo coś tu robią) - niezapomniane:)
Odpoczynek przy pobliskiej świątyni. Młodzi mnisi przynoszą nam słodycze, wodę, zamieniamy kilka zdań z jednym z nich, jest bardzo mile zaskoczony, że my też praktykujemy Dhammę:)
Mieliśmy zamiar wypożyczyć skuter w Savannakhet. Jednak okazuje się, że nie ma wyboru... Są dwie wypożyczalnie, z niewielkim i słabym wyborem, skutery tylko 100 cc, a my chcemy mocniejszy.
Jest upalny dzień...
Na dworcu autobusowym kupujemy bilety do Pakse (40 000 LAK / osoba). Kilka godzin oczekiwania na autobus. Zajmujemy miejsca z przodu, bo wentylacja w środku prawie żadna, a tak przy otwartych drzwiach jest nieco chłodniej. Gdy się ściemnia kładę się na workach, które leżą na środku autobusu.
Po kilku godzinach docieramy. Jak się okazuje nie do samego Pakse, tylko na dworzec północny oddalony dobrych kilka km od centrum. Tu przesiadamy się do tutejszej taksówki (songhtaew), razem z nami jedzie grupka francuzów, których celem jest 4000 wysp na samym południu Laosu, jednak tą noc muszą spędzić też w Pakse. Sprawdziłam wcześniej jakieś polecane, niedrogie noclegi, więc wiem, gdzie najlepiej wysiąść, aby nie iść znów w nocy przez miasto. Wysiadamy więc, francuzi razem z nami, i kierowca też - żądając opłaty (!) Ignorujemy go, mówimy, że w żadnym wypadku, kupiliśmy bilety do centrum Pakse. Chwila niezbyt fajna. W końcu zdecydowanie odchodzimy. Nie ma co dyskutować.
Jest już po 23:30. Pierwszy guesthouse już zamknięty, drugi obok (Vilayak) właściwie też... Stoimy minutę bądź dwie przed nim, i... otwierają się drzwi:) Mamy nocleg! Właściciel nawet zgodził się dać nam upust (zamiast 80 000 LAK płacimy 70 000 LAK).