Po 9 dojechaliśmy do Chumphon, wzięliśmy plecaki i zaczęliśmy dopytywać o ten drugi autobus. Nie wysiedliśmy na typowym dworcu, tylko przy sklepiku, przy drodze, który okazał się takim przystankiem przesiadkowym, przy skrzyżowaniu gdzie odbija droga na zachód, do Ranong. Rok temu staliśmy tutaj na stopa:) Maciej poszedł do sprzedawców razem z kierowcą, pokazał bilety, okazało się że do Ranong to 300 Bhat (za dwie osoby), przez chwilę kierowca próbował się ulotnić, ale Maciej zatrzymał go i to on zapłacił.
Po ok. 40 minutach doczekaliśmy się minibusa do Ranong. Minęło południe. Zapakowanym songhaew'em dojechaliśmy do portu skąd odpływają łodzie na Koh Payam i Koh Chang. Zdecydowaliśmy się popłynąć na tą drugą wyspę, bo wyczytałam, że tu jeszcze nie ma tłumów turystów, mieszka się w prostych bungalowach przy plaży, a nie w hotelach, nie ma całonocnych imprez itd. A poszukiwałam miejsca, gdzieś możemy przesiedzieć spokojnie tych kilka dni w miłym, spokojnym otoczeniu, niedrogo, wśród natury.
Nic dziś nie jedliśmy, dopiero w porcie kupiliśmy gotowaną kukurydzę i ananasa. O 14:00 odpłynęliśmy na Koh Chang (bilet 200 Bhat od osoby). Jeszcze w porcie wykupiliśmy nocleg na dziś W Ko Chang Resort, ponieważ moja ograniczona sprawność ruchowa nie pozwala mi na eksplorowanie wyspy w celu poszukiwania czegoś na miejscu. Okazało się jednak, że miejsce spodobało nam się i pewnie zostaniemy tu przez kolejnych kilka dni. Cena 300 Bhat za bungalow też bardzo nam się spodobała:) Wszędzie, gdzie czytałam to, że ceny od 600 Bhat w górę.