Miasteczko ożywa na chwilę wcześnie rano, kiedy to otwiera się bazar, a mnisi wychodzą na ulice ze swoimi miskami żebraczymi, potem zamiera w godzinach 11 - 16, po czym budzi się ponownie, otwierają się z powrotem sklepy, bary, bazar, kawiarnie, a na ulicy z zabytkowymi drewnianymi domkami rozkładają się uliczni sprzedawcy. Miasteczko żyje spokojnym, jednostajnym rytmem, trochę sennie, nieśpiesznie. Na weekend przyjeżdża tu dużo turystów, ale w 99% Tajlandczyków. My naszym wyglądem wzbudzamy zainteresowanie i serdeczne uśmiechy.
Wypożyczyliśmy dziś rano rowery (50 Bhat za jeden). Nie obeszło się bez pomocy naszego zaprzyjaźnionego mnicha Suratchayo, gdyż angielski prawie tu nie istnieje:) Zrobiliśmy kilkunasto-kilometrową wycieczkę przez miasteczko, trochę poza, trochę przy rzece, trochę ulicami, dotarliśmy do tutejszego punktu widokowego na Mekong. Po odpoczynku w drodze powrotnej zjedliśmy pyszne mango i zatrzymaliśmy się na dłużej przy (i "w") jednym klasztorze, gdzie poznaliśmy chłopaka, który wykonuje rzeźby przy świątyniach. Zastaliśmy go akurat przy pracy nad kobrą królewską Naga.