6:30 rano rozliczamy się za czas spędzony w "Home Sweet Home" w Siem Reap i wychodzimy. Na wylotówkę, poza lotnisko kawałek drogi, ponad 8,5 km, więc nie ma mowy aby z plecakami pieszo. Bierzemy pierwszy raz tuk-tuk'a. Ten z którym wczoraj się umawialiśmy nie przyjechał, więc negocjujemy cenę z innym. Staje na $4. Jadąc mamy taką myśl, że beznadziejnie musi być zwiedzać Angkor Wat tuk-tuk'ami. Mało widać, bo daszek ogranicza widoczność i nie możesz w każdym wybranym przez siebie miejscu i czasie się zatrzymywać, a do tego tyle płacić! Rower, ewentualnie elektrobike - tak; tuk-tuki i samochody - nie!
Czekamy chwilę na drodze. Zatrzymuje się jedn człowiek, i dzwoni do kogoś, podaje nam telefon do kogoś, kto mówi po angielsku:) Więc wyjaśniam, że my autostopem, opisując zwięźle o co chodzi:) Potem kierowca mówi $45 (!) Bywa i tak:)
Po chwili zatrzymuje się toyota osobówka, a w niej dwóch młodych chłopaków. Chwilę rozważają informację, że my autostopem, czyli bez kasy, i zgadzają się:) Jedziemy prościutko na samą granicę z Tajlandią!
Na granicy oblepiają nas żebrzące dzieci... Pierwszy ten sam chłopiec, którego spotkaliśmy dokładnie tydzień temu. Odruchowo daję Mu grosze (riale), które zostały mi w portfelu... Maciej szybko przypomina mi, żeby tego nie robić. W ten sposób nie pomagamy, tyllko wspieramy żebranie, a te dzieci przez to nie idą do szkoły... Smutne, ale prawdziwe...
Maciej wydaje pozostałe 2000 riali (około 0,5 $) na... wykupienie małego ptaszka z niewoli.... Maluszek szybciutko odlatuje.
Nowe pieczÄ…tki w paszportach. I znowu Tajlandia!!
Po chwili oczekiwania zabiera nas ciężarówka. Jedzie strasznie powoli, ale w końcu docieramy do miasteczka, w którym spaliśmy tydzień temu, do Sa Keo. A stamtąd dalej, w kierunku południowo-wschodniego wybrzeża.