Nieco lepiej. Na tyle przynajmniej, że jesteśmy w stanie zebrać się wyjechać.
Wyjeżdżamy na Południowy Dworzec (Sai Tai Mai) i kupujemy bilet na autobus, aby wyjechać z miasta w miarę szybko. Autobus miał odjechać o 11:30 wg informacji udzielonych mi przez panią w kasie. Odjechał kilka minut przed 12:00. Jedziemy do małej miejscowości Kui Buri, oddalonej 250 km od Bankoku. Cena biletu 190 Bhat (ok. 20 zł)
Korzystam z okazji i piszę bloga.
Po jakimś czasie Maciej zgaduje się z parą Polaków, Magdą i Łukaszem, siedzących z tyłu. I tak już gadamy i gadamy, aż do Ich wysiadki:)
Pół godziny później wysiadamy i my. Po kilkunastu minutach pierwszy, niedaleki stop. Potem następny, na pace pick-up'a.
Na szczęście jedna z pasażerek mówi trochę po angielsku, więc w trakcie przerw możemy pogadać, odpowiedzieć na pytania. Trochę dziwi się dlaczego tak jeździmy, czemu nie pociągiem. A gdy robi się ciemno zaczynają pytać gdzie śpimy. My na to, że jeszcze nie wiemy, prawdopodobnie w namiocie, albo w świątyni. Tutaj ludzie chyba nie zostawią Cię w nocy tak po prostu, bez pewności, że masz gdzie spać. Podwożą nas jeszcze kawałek, do klasztoru przy drodze, podjeżdżają z nami na górę i rozmawiają z mnichem (tylko jeden jest tu). Mnich daje nam pokój, łazienkę, wiatrak i wodę:)
Wyjechaliśmy dziś 400 km na południe od Bangkoku. Jutro jedziemy dalej, w poszukiwaniu cichych, pięknych plaż:)