Rano medytuję znowu w tej starej, klimatycznej świątyni, w otoczeniu Buddów.
Przez lokalny bazar wychodzimy z miasteczka, wymieniamy pozdrowienia i uśmiechy. Robimy zdjęcia. Na śniadanko zjadamy arbuza i gotowaną kukurydzę.
Wychodząc na wylotówkę w stronę Myawaddy, zagaduje Macieja jedna dziewczyna. Ja idę kawałek z przodu. Po chwili dołączają do mnie. Su Su mówi po angielsku i jest bardzo zadowolona, że nas spotkała. Mówi, że ma trochę znajomych z zagranicy, jest też w Couchsurfingu, chociaż w domu nie może gościć. Odprowadza nas aż na wylotówkę. Wymieniamy się namiarami, robimy zdjęcie i żegnamy się. Co ciekawe, mówi nam na koniec, że jesteśmy wyjątkowi, bo tacy uśmiechnięci, i chętnie z Nią rozmawiamy, a nie wszyscy turyści tacy są… Wiemy o tym, sami czasem czujemy chłód i niedostępność bijącą od zagranicznych turystów…
Do granicy mamy jeszcze 50 km. Szybko zatrzymuje nam się osobowy samochód. Przejeżdżamy znów góry i docieramy do Myawaddy. Wymieniamy pozostałe kyatty na bhaty u tego samego pana, przy stoliku, co przy wjeździe. Nie wiemy czemu niektórzy podróżujący tak nagłaśniają że tylko w kantorach wymieniać walutę, a nie przy stolikach na ulicy. Przelicznik jest nawet troszkę korzystniejszy tu, niż w necie (na www.coinmill.com) podają. Zostało nam przy wyjściu 47000 MMK, wymieniliśmy na 1349 THB. To jest około 150 zł.