Plusem spania w namiocie jest to, że wcześnie wstajemy. I tak naprawdę, tutaj w Birmie, najlepiej wysypiamy się właśnie w namiocie.
Szybko łapiemy stop za stopem. Rodzina wojskowych zabiera nas do Hpa An. Żegnając się robimy wspólne zdjęcie, a Oni zatrzymują nam kolejny samochód, bus przewożący ludzi, i opłacają nasz dojazd do Kawkareik…
Po drodze, podczas pauzy przy jakimś barze kosztujemy tofu sprzedawane przez lokalną kobietę. Najpierw obczajam co to w ogóle jest. Myślałam że jakiś placuszek, który przekraja, w środek nasypuje smażoną cebulkę, polewa wodą z przyprawami i dorzuca kilka mini papryczek chilli. Kupujemy porcję, czyli 4 szt. na spróbę. I dopiero jedząc rozpoznajemy, że to tofu. Zresztą bardzo smaczne. Więc kupujemy jeszcze jedną porcję. Inna kobieta, wyciska obok sok z bambusa. Wiele osób zamawia go i pije. Też myślimy, aby spróbować. Jednak Maciej mówi, że może nie ryzykujmy, nie mieszajmy tego z tym tofu, no i nie wiadomo jaka woda, prawdopodobnie dla nas nie do picia.
Wysiadamy w Kawkareik po 17:00. Idziemy do klasztoru, w którym spędziliśmy naszą pierwszą noc w Birmie. Kontaktuję się z Khin, dziewczyną stąd, i umawiamy się na miejscu. Khin jest bardzo miła, cieszy się bardzo, że znowu nas spotyka. Idziemy razem do głównego mnicha, pytać o pozwolenie na nocleg. Khin z koleżanką padają na kolana przed mnichem i ze złożonymi rękami proszą o pozwolenie. Nie od razu mnich się zgadza, wyłapujemy słowo „hotel” z tego, co mówi. Khin jednak prosi usilnie i mamy zgodę! Nie chce nam przetłumaczyć tego, co powiedział. Informuje tylko, że możemy zostać… Birmańczycy są tacy raczej powściągliwi i bardzo grzeczni.
Spotykamy znajome już twarze. Czujemy się tutaj bardzo dobrze. To najbardziej harmonijne miejsce w Birmie, w jakim byliśmy.