Gdy dotarliśmy na wylotówkę, po kilku minut zatrzymała nam się rodzina w luksusowym samochodzie. Wszyscy czyści i piękni, i nieco wystraszeni:) Więc tłumaczymy, że nie ma sprawy, nie muszą nas zabierać, my sobie poczekamy. Maciej zaczął już odchodzić dalej. A oni jednak znowu stają (chyba ten nasz ‘list’ jest bardzo dobrze napisany). Minęło kilka czy kilkanaście minut, razem w samochodzie, zanim zaczęli się przełamywać. Pokazaliśmy Im w międzyczasie kilka zdjęć z tej podróży, a także (trochę niechcący) nasz portret (ten sam, który też tutaj jest jako profilowy). Reakcja była ‘WOW, beautiful!’. No cóż, w podróży człowiek wygląda trochę inaczej… Maciej mówi, że w tej koszuli i zielonych spodenkach to jak Tony Halik wyglądam:)
Chcieliśmy wracać na południe inną drogą (nr 2, bardziej na zachód od autostrady). Jednak na rozstaju dróg decydujemy się znowu dotrzeć do autostrady. A potem jak najszybciej do Jangunu. Czujemy, że już wystarczy nam Mjamny.
Wieczorem jeszcze dwa krótkie ‘stopy’. W tym jeden nieprawdopodobny jak na Birmę – czerwony kabriolet z naklejoną (albo wymalowaną) amerykańską flagą!! W nim dwóch chłopaków, więc właściwie nie ma wolnych siedzeń, ale co tam! Siadamy jakoś z tyłu, za nimi, tak wyżej. I ruszamy!! Wiatr we włosach, szaleństwo!! Bez zdjęcia nie mogło się obyć:)
Gdzieś poza wioską, kolejna noc w namiocie. I stwierdzamy, że najlepiej wysypiamy się tutaj właśnie w namiocie. A dzisiejsza noc jest doskonała. Przyjemny wiaterek, temperatura idealna!