Nie śpieszymy się wcale. Budzika nie ustawiamy. Po obudzeniu się siadamy do medytacji, w międzyczasie Nancy Chang (z którą dzieliliśmy dorm) opuszcza pokój. My dopiero około 11:00 zwijamy się.
Na wylotówce nie musimy długo czekać. Po kilkunastu minutach jesteśmy już na granicy z Birmą (Mjanmą, jak kto woli). Po stronie birmańskiej (mjanmarskiej, jak kto woli) chwilę wypełniamy druczki i idziemy. To, co od razu daje się tu odczuć to gwar, chaos, dźwięki klaksonów.
Bez problemów wymieniam pozostałe bhaty na kyaty. Wczoraj trochę się zastanawiałam jak z kasą, bo naczytałam się i nadyskutowałam z Nancy, że dobrze mieć dolary, najlepiej nowe w wysokich nominałach, że bankomaty często szwankują, u cinkciarzy na ulicach lepiej waluty nie wymieniać, itd.
Podchodzę do jednego z panów, który wymienia pieniądze przy stoliku, na ulicy. Wcześniej sprawdziliśmy jaki jest kurs. Pan policzył mi tak samo. Przeliczam kasę, a tu zamiast 80 000 kyatów (MKK), dostałam 100 000… Liczę jeszcze raz, i jeszcze raz. Oddaję 20 000. Pan zaskoczony bardzo dziękuje.
Wychodzimy jak najdalej z miasteczka, zaczynamy łapać. Jakiś pan na skuterku podjeżdża i mówi nam gdzie są autobusy i po próbach naszego wytłumaczenia jak jedziemy, śmieje się, mówiąc ‘impossible’. Ja tam uważam, że ‘everything is possible’ i po kilku minutach siedzimy już w wygodnym aucie z klimatyzacją. Na szczęście kierowca mówi po angielsku więc mogliśmy wyjaśnić, że my autostopem. Daleko niestety nie jechał, ale na drodze każdy kilometr ma znaczenie. Zaprasza nas do baru, stawia wodę, przeprasza, że bardziej nie może pomóc. Korzystamy z okazji i prosimy o napisanie w języku birmańskim kilku zdań wyjaśniających, że my autostopem podróżujemy, skąd jesteśmy itp.
List się przydał, nawet z nawiązką, bo kolejny chłopak (ani słowa po angielsku) podwozi nas jakieś 30-40 km dalej niż sam jechał… Do tego drogą przez góry. Gdy wjeżdżamy do miasteczka Kawkareik mija nas kilka samochodów z uzbrojonymi żołnierzami…
Wypatrujemy klasztor i prosimy o wysadzenie nas przy nim. Zostajemy na dziedzińcu klasztoru z uczuciem zaskoczenia i ogromnej wdzięczności.
Jest jeszcze wczesna godzina (ok. 14:30), nie wiemy czy jechać jeszcze dalej czy nie. Podoba nam się tutaj. Dajemy sobie chwilę na rozejrzenie się.
Czujemy się jak w filmie, jakbyśmy wkroczyli w inną czasoprzestrzeń... Jesteśmy oczarowani.
Po paru godzinach jeden pan sam zagaduje nas czy chcemy tu spać. Z wielką chęcią. Idziemy jeszcze na rozmowę z głównym mnichem. Bije od Niego wielki spokój.
Zostajemy tu na noc. Jest magicznie.
W międzyczasie poznajemy jeszcze kilka dziewczyn (właściwie kobiet, bo Khin, z którą najwięcej rozmawiamy okazuje się mieć 29 lat, a wygląda na max 19-20). Przyszły tu się modlić do świątyni. Pięknie śpiewały.
Wszystko super, do czasu aż zjawiają się jacyś chłopcy (właściwie mężczyźni), policjanci w cywilu, którzy nie wiedzą, co z nami począć. Po jakimś czasie przyjeżdża dwóch kolejnych (w mundurach). Mówią, że tu nie możemy, że do hotelu. Tłumaczę, że mamy pozwolenie mnicha, że praktykujemy też nauki Buddy, że to dla nas bardzo ważne zostać tutaj, bo chcemy też tu medytować. Trochę go to zbija z tropu. Patrzą w wizy, i jednogłośnie oświadczają, że my mamy wizy turystyczne, a nie religijne Ja na to, że już nie trzeba religijnych, wystarczą turystyczne, nawet gdy ktoś przyjeżdża na kurs medytacyjny (wiem o tym, bo niedawno wysyłałam zgłoszenie do Rangunu). To ich jeszcze bardziej zmieszało. Do tego powiedzieliśmy, że z godzinę wcześniej był już tutaj jeden policjant, zrobił zdjęcie paszportu Macieja i powiedział, że nie ma sprawy, może tu spać. Mieliśmy na dowód zdjęcia. Nie wiedzieli co począć, więc kazali nam czekać. Po jakiejś pół godzinie zaczął zapadać zmrok i nic. Usiedliśmy więc do medytacji (powiedzieliśmy sobie, że nie wstaniemy dopóki nie pójdą). I po godzinie już ich nie było. W międzyczasie przyszła jeszcze Khin z koleżankami i przyniosły nam jedzenie! Mnich przyniósł nam poduszki do spania, moskitierę, latarkę i jako prezent ‘Dhammapadę’ w wersji angielsko-birmańskiej. Ulokowaliśmy się w takiej małej celi z łóżkiem, z zamykanymi drzwiami, w świątyni. Gdy już zasypialiśmy słyszymy pukanie do drzwi. Maciej otwiera, a tu mnich i dwóch chłopaków (policjantów?) przynieśli nam jedzenie!
Tyle dziś otrzymaliśmy, znacznie ponad to, o co poprosiliśmy!