Miło się spało. Nawet nie było tak twardo na deskach i cienkiej macie.
Bierzemy prysznic.. Może wyjaśnię jak on wygląda. Otóż małe, wybetonowane pomieszczenie, w nim wybetonowana ‘wanna’ na wodę i miseczka do polewania się.
Potem w starej, kilkusetletniej, ciemnej świątyni, w otoczeniu posągów Buddy, siadamy do medytacji.
Gdy wychodzimy, widzimy dwóch umundurowanych policjantów sprzątających dziedziniec (!) Pierwsza myśl: ‘pilnują nas’. Witamy się, idziemy dalej, a tam coraz więcej policjantów! I dużo pań, ubranych pięknie, w różowe sukienki. Nie udaje nam się dowiedzieć dokładnie o co chodzi. Albo jakieś święto, albo to norma tutaj, w sobotę, takie prace na rzecz ‘duchowieństwa’. Częstują nas ryżem, kawą, ciastkami. A potem dopadają i grupowo robią z nami zdjęcia (ciekawe ile jest już ich na FB) :)
Jeszcze raz spotykamy się z Khin i Jej koleżankami. Pamiątkowe zdjęcia. I żegnamy z wdzięcznością.
Acha, zapomniałam napisać, że wczoraj dziewczyny napisały nam po birmańsku nasz ‘list autostopowicza’, na efekty którego długo nie musimy czekać.
Zabierają nas nawet tutejsze ‘taksówki’. Z tyłu, na drewnianych ławkach, jedziemy razem z tutejszymi ludźmi. Wszyscy uśmiechają się do nas. Nawet ludzie na ulicach wypatrują nas szybko na zadaszonej pace samochodu. Najlepsze są reakcje dzieci na nasz widok, gdy robią oczy jak 5-złotówki, z niedowierzaniem, jakby zobaczyli E.T.
Przed wieczorem docieramy do Thaton. Szybkim krokiem idziemy ponad 3 km na skraj miasta. W miejsce, gdzie na Maps.Me zlokalizowaliśmy świątynie.
Rozmowa z mnichem, który z pewną dozą rezerwy na początku do nas podchodzi. Ale spokojnie mówimy o sobie, pokazujemy zdjęcia, ‘Dhammapadę’, która jest podpisana i okazuje się, że on zna tego mnicha, który nam ją podarował. W końcu, powoli przekonuje się do nas. Częstują nas bananami i ciasteczkami z czarnego sezamu. Poza mnichami mieszkają tutaj też świeckie osoby (ok. 30-stu), dorośli i dzieci.
Potem zostajemy zaprowadzeni do łazienek. Separacja obowiązuje. Do tego stopnia, że nawet nie możemy powiesić ubrań na jednym sznurku.
Rozbawiła mnie akcja pt. ‘kąpiel’. Poszły ze mną trzy kobiety. Dały mi sarong, właściwie to ubrały mnie w niego. Jeden do kąpieli, drugi suchy. Tak więc mydliłam się i polewałam w tym sarongu. Potem przebrały mnie w ten suchy, narzuciły jeszcze grubą chustę na ramiona. Prawie mnie nie odstępowały.
Poczęstowali nas kolacją, ryż i warzywa. Części warzyw nie ruszaliśmy, bo okazały się być z rybą. Generalnie komunikacja językowa była mocno ograniczona. Maciej trochę z mnichem rozmawiał. Ja z nastolatką, która tak ledwo ledwo, ale poza nią żadna kobieta nie znała angielskiego.
Już po zmroku mnich zaprowadził nas na miejsce medytacji – rozkopana ziemia, plac przygotowany, do wybudowania tu nowej pagody, na środku posąg Buddy, z pomalowanymi na czerwono paznokciami (!).
Tej nocy pożarły mnie komary. Wcześniej się spryskałam, ale po kąpieli już nie. A siedząc w ogóle nie czułam ugryzień… W przeciwieństwie do Macieja, który pozasłaniał się czym mógł.