Geoblog.pl    yolkameru    Podróże    WĘDROWCY DHAMMY, czyli autostopem przez Tajlandię, Birmę, Kambodżę, 2016    Pai cd. - skuter, wodospady, kanion, papaje i nocleg w świątyni
Zwiń mapę
2016
12
lut

Pai cd. - skuter, wodospady, kanion, papaje i nocleg w świątyni

 
Tajlandia
Tajlandia, Pai
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9059 km
 
Wstajemy rano i po krótkiej rozmowie nt. co dziś robimy, wychodzimy w poszukiwaniu wypożyczalni skuterów. Kilkanaście metrów od naszego miejsca znajdujemy ‘aYa’ i bierzemy skuter Honda, dwa hełmy i w drogę!!
Cena za skuter 140 Bhat (ok. 15 zł), wykupujemy dodatkowo ubezpieczenie od szkód oraz kradzieży, obydwie opcje po 40 Bhatów każda. W sumie 220 B. (= 24 zł) za dobę (!)
Maciej pewnie jedzie przez miasteczko i dalej, w kierunku naszego pierwszego celu – wodospadu Pem Bok.

Jednak zanim tam dotrzemy zatrzymujemy się przy przydrożnym Wacie (klasztorze-świątyni). Po chwili podchodzi do nas starsza mniszka. Promieniuje szczęściem, a uśmiech nie znikai z Jej twarzy. Słabiutko mówi po angielsku, ale stara się. Szybko łapiemy też porozumienie pozawerbalne. I w ciągu tych kilku zaledwie minut dzieje się coś, co nas obydwie bardzo wzrusza, co trudno opisać… Ona porównuje mnie do gwiazdy na niebie, do swojej córki, jest w jakiś sposób zachwycona mną. Maciej robi nam szybko zdjęcie. I gdy mamy już odchodzić Nid (tak ma na imię mniszka) pyta gdzie śpimy, dokąd jedziemy. Odpowiadamy, że prawdę mówiąc nie wiemy, gdzie dziś będziemy spać… I w oka mgnieniu myślimy ‘może tutaj?’ Umawiamy się, że może przyjedziemy wieczorem.

Przy wodospadzie zjadamy wielką papaję i jedziemy dalej. Na mniejszej drodze ja prowadzę, do czego Maciej cały czas mnie zachęca. Jadę parę kilometrów, spoko, ale nie czuję się pewnie, więc z chęcią siadam znów z tyłu. Następna tutejsza atrakcja to kanion (Pai Canyon). Ciekawe miejsce, pełne wąskich przejść, gdzie po obydwu stronach jest urwisko na co najmniej kilkanaście metrów wysokie (czy głębokie?). Żadnych zabezpieczeń. Jedno potknięcie i szanse na przeżycie znikome… Podejmuję wyzwanie, pewnie patrząc w dal…, a mimo to przy mocnym zwężeniu ścieżki mój błędnik fiksuje i zawracam. Przechodzimy kawałek bezpieczniejszą ścieżką. Jedziemy dalej.
Przejeżdżamy przez tzw. Memorial Bridge, ponoć z czasów wojny. Nieszczególnie nas on interesuje. Maciej mówi, że u nas takich pełno. Robimy jakieś zdjęcie i dalej.

Spotykamy w końcu słonie! Początkowy zachwyt, szybko miesza się ze smutkiem i współczuciem, na widok łańcuchów, ran, koszy do przewożenia turystów… Podekscytowani karmimy je bambusami. Tulę się do trąby, i patrzę w oczy tych niezwykłych istot... Istot zniewolonych przez ludzi.... W Tajlandii jest kilka campów, gdzie ludzie opiekują się słoniami, ale jednocześnie czerpią z tego zyski. I to spore. Chcieliśmy pojechać na wolontariat do któregoś z takich miejsc, ale okazuje się, że są to płatne 'wolontariaty' i koszty, które ponosi 'wolontariusz' są wysokie. Słonie, które tutaj spotkaliśmy są używane jako atrakcja i 'pojazdy' do przewożenia turystów na grzbiecie, w koszach, do czego ich kręgosłupy nie są w ogóle przystosowane. Są zmuszane siłą, przemocą do robienia tego, czego człowiek od nich wymaga…
Smutne...

Jedziemy dalej, mijając po drodze gorące źródła. Chciałam tam wcześniej pojechać. Jednak cena 300 Bhat od osoby zniechęciła mnie do tego. Trochę poszperałam w necie i uznałam, że nie jest to tyle warte.

Docieramy na górę, gdzie siedzi olbrzymi biało-perłowy posąg Buddy. Poniżej jest świątynia (Wat Phra That Mae Yen) - ładna, spokojna.
Zostało jakieś 2 h do zachodu Słońca. Decydujemy się zobaczyć jeszcze jeden wodospad Hua Chang, na północ od Pai. Po kilku kilometrach przystajemy na papaję. Postanawiamy zjeść ją na miejscu, przy stolikach, takie miłe miejsce przy drodze. Za papaję zapłaciliśmy 20 Bhat (2 zł)! A miła pani podaje nam jeszcze nóż, talerzyk, wykałaczki, herbatę, wodę, szklanki. Miło. Na ‘do widzenia’ kupujemy jeszcze jedną papaję. Na równi z mango to nasz ulubiony tutaj owoc. Zagadujemy jeszcze jedną dziewczynę o ten wodospad. I dobrze, że pytamy, bo to wodospad na poranną wycieczkę, a nie popołudniowo-wieczorną, ponieważ do końca nie dojedziemy motorkiem, potem jest ok 6 km pieszej wędrówki. Zawracamy więc w stronę trzeciego wodospadu o nazwie Mor Paeng. Po drodze przejeżdżamy przez wioskę plemienia Lisu, które… sprzedaje marihuanę. Już wiemy czemu 1 km wcześniej policja przeszukiwała chłopaków na skuterach.

Wodospad podoba nam się bardzo, tylko trochę żałujemy, że już Słońce za górami. Bo zrobiło się chłodno. A to idealne miejsce do kąpieli, zarówno wodnych jak i słonecznych.
Wracamy do Pai. Zjadamy ryż z warzywami i tofu. I jedziemy do klasztoru, w którym rano spotkaliśmy mniszkę Nid.

Docieramy o 19:00. Jest już ciemno. Ja zostaję, a Maciej jedzie znów do Pai odwieźć skuter. Wraca w rekordowym tempie, po godzinie. Z Pai tutaj jest ok 4-5 km. .
Śpimy dziś oddzielnie, no bo w świątyni.
Około 00:30 w nocy budzą mnie śpiewy mniszek.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 10.5% świata (21 państw)
Zasoby: 262 wpisy262 20 komentarzy20 676 zdjęć676 0 plików multimedialnych0