Dopiero dziś naprawdę czujemy, że jesteśmy w drodze!. Autostop w Tajlandii sprawdza się doskonale! Na pierwszego kierowcę czekaliśmy niespełna 5 minut. Na pace pick-up'a przejechaliśmy jakieś 35 km. Pamiątkowe zdjęcie z sympatyczną rodzinką. I chwilkę później zatrzymuje się koło nas rowerzysta. Francuz. Ucinamy krótką pogawędkę. Potwierdza, że stop w Tajlandii działa. On 3 m-ce temu jeździł tu stopem. Teraz zdecydował się na rower i podąża do Chiang Mai po wizę do Birmy. Dobra wiadomość. Bo my o to nie zadbaliśmy w Bangkoku. W Polsce tym bardziej – zresztą u nas wiązałoby się to z wyjazdem do ambasady w Berlinie. Zobaczymy, może spróbujemy ubiegać się o birmańską wizę, gdy dotrzemy do Chiang Mai.
Póki co jedziemy dalej na północ. Kolejny stop też na pace pick-up'a. Wysiadamy jakieś 100 km przed Mae Sariang. - w Ban Tha Song Yang. Jest jeszcze wczesna godzina i moglibyśmy jechać dalej, jednak przyciąga nas widok pobliskiej góry ze stupą na szczycie. I postanawiamy tam się udać. Przechodzimy przez wioskę, poznajemy dziewczynki w sklepiku, gdzie posilamy się zupką chińską . Po okrążeniu wzniesienia znajdujemy w końcu drogę, która prowadzi na górę. Nie dochodzimy od razu na szczyt, bo mniej więcej w połowie dostrzegamy wielki posąg Buddy. Niewielka przestrzeń dookoła, a na niej trzy domki dla mnichów, jedna szopka, podesty z desek służące jako miejsce do mycia się. Wokół posągu filary z betonu , które wskazują na zamiar postawienia tu świątyni. Zauważam, że w szopie siedzi mnich. Maciej idzie do Niego. Niestety nie mówi nic po angielsku¬. Jednak daje do zrozumienia, że możemy zostać i spać gdzie chcemy. Tylko On jeden jest tu teraz. Zajmuje jeden domek. Drugi stoi pusty. Trzeci jest murowany i zamknięty na klucz. Przygotowujemy sobie ten drugi rzecz, rzecz jasna. Trochę go ogarniamy, bo widać dawno tu nikt nie był.
Wspinamy się na szczyt góry, aby zdążyć na zachód Słońca. Jest pięknie.
Później w wiosce kupujemy trzy arbuzy oraz miskę, bo gdy myłam nogi w misce mnicha, postawiłam ją na kamieniach i pękła. W drodze nad rzekę ludzie uśmiechają się. Z każdym się witamy, machamy. Idąc z tą miską czujemy się jak w domu:) Pewnie mieszkańcy zastanawiają się po co nam ta miska:)
Po zmierzchu siedzimy najpierw medytując przez godzinkę, a potem już przed 'naszym' domkiem zjadamy arbuza. Patrzymy z góry na wioskę. I w górę na pięknie rozgwieżdżone niebo. Cieszymy się, że tu zostaliśmy.
W nocy robi się chłodniej. Budzimy się i rozkładamy w domku namiot. Jest zdecydowanie lepiej. Nie ma przeciągów. Śpiworek zabraliśmy tylko jeden. Tej nocy przydałyby się zdecydowanie dwa.