Dochodzi 21.00 a my siedzimy nad jeziorkiem, namiocik juz rozbity w bezpiecznym miejscu :)
W sumie wiekszosc dzisiejszego dnia spedzilismy w ciezarowkach. Jedna z nich wlokla sie wyjatkowo powoli, bo 40-50 km/h, a w porywach wiatru i z gorki, max. 60 km/h... I tak jechalismy jakies 100 km przez co najmniej dwie godzimny... Czesc tego czasu na szczescie przespalam, a Maciej probowal rozmawiac z panem, ktory bardzo chcial rozmawiac.
Mackowi duzo radosci dal ten pan :) kiedy na siebie spogladali wybuchali smiechem :)
W sumie byl bardzo mily, tylko szkoda ze tak sie wlokl. Z drugiej strony, bardzo sie cieszyl ze nas wiozl, wiec moze dlatego jechal tak powoli...
W koncu nastepna ciezarowka, 90 km/h. Spoko. W przerwie zjadamy melona i pijemy wyjatkowo mocna herbate. Tak mocna, ze nie jestesmy w stanie jej wypic, wiec polowe wylewamy i dolewamy wody. Mam cicha nadzieje, ze to juz ostatnia w tej podrozy czarna turecka herbata.
Postanawiamy wysiasc wczesniej, jakies 50 km, nad jeziorem. Moczymy chwile stopy w jeziorze (my i nasz kierowca). Potem zegnamy sie z nim i idziemy na poszukiwanie dobrego miejsca na namiot.
Pytamy sie paru osob, jakis straznikow, ktorzy mowia ze mozemy sie rozbic w poblizu, ale nie na terenie, ktory pilnuja bo nie mozna. dziemy do domu niedaleko stad. Wchodzimy na podworku i pytamy zastanego tam starszego mezczyzne o pozwolenie. On idzie poradzic sie innych, w sumie stoi 4 facetow (w tym jeden policjant) i dwoch chlopcow.
Sa niby mili, ale nie bardzo im pasuje to, abysmy rozbijali namiot u nich na posesji. Placza sie, nie wiedzac jak odmowic.
Wiec dziekujemy i idziemy na teren obok, gdzie stoja stoliki na zewnatrz i restauracja, teraz nieczynna, tuz przy plazy.
Bierzemy zimny prysznic w lazience obok. Maciej przedtem kapie sie w jeziorku. Jest jeszcze dosc wczesnie i widno, wiec siedzimy sobie i czekamy...
Fajnie sie zlozylo, bo przyjechal wlasciciel i mowi dobrze po angielsku. Pozwala nam zostac tu na noc. Ucinamy sobie mila pogawedke. Mowi, ze gdybysmy byli miejscowi to by sie nie zgodzil. Mily i spokojny wieczor. A wokol chodzi duzo kotow.
Siedze i pisze pamietnik przez pare godzin.
Mehmet przychodzi pozniej raz jeszcze, gdy jest juz ciemno, bo nocuje w tej restauracji, pilnuje. Rozmawiamy jeszcze troche. I dowiadujemy sie m.in. dlaczego tamci ludzie mieli opory aby pozwolic nam rozbic namiot. Mieszka tam jakis turecki polityk, no i stad ten policjant, a koles ktory mowil po angielsku to chyba ochroniarz. I podobno trudno tam wejsc :)
No to juz wiemy.
Potem okazuje sie tez, ze Mehmet czytal w gazetach o Macka performance :) I jest zaskoczony, ze teraz z nim rozmawia.
Noc nie jest zbyt cicha, bo w poblizu jest autostrada i tory kolejowe... A jakby tego bylo malo, gdy juz prawie spalismy, przelecial nad nami helikopter...