Wstaję pierwsza. Medytuję. I idę do kafejki, aby skopiowac zdjecia, sprawdzic maile i napisac do Was tą relację/ pamiętnik.
Ok. 12.00 wybieramy sie do Isak Pasa Palace polozonego 7 km od Dogubayazit, w gorach, na skalach. Dojezdzamy tam oczywiscie stopem. Przez okolo 2 godz. zwiedzamy palac, podziwiajac prace architektow i wykonawcow.
Pozniej kierujemy swe kroki w strone pobliskiej skaly. Mijajac położony troche ponizej drogi dom, Maciej mowi, abysmy tam poszl. Schodzimy w dol, przed domem wita nas dwoch chlopcow w wieku 8 i 10 lat, a chwile pozniej dolacza ich 15-letnia siostra. Nie pamietamy niestety imion. Jesli ich nie zapisze, a ktos nazywa sie inaczej niz Mehmet, Mustafa, Ahmet lub Fatma - to trudno je zapamietac. Zreszta turcy i kurdowie maja podobny problem, szczegolnie z imieniem Maciej, moje kojarza z Yolu, co znaczy "droga".
Zostajemy zaproszeni do domu, poczestowani herbata i ciastem. Nastolatka zna troszeczke angielski. Chlopcy wlasciwie nic nie rozumieja i wstydza sie nas nieco. Dlugo probuje naklonic dziewczyne do zdjecia. W koncu po ok godzinie
udaje sie :) Poznajemy tez ich babcie i wujka. Chlopcom dajemy w przezencie dlugopisy, a dziewczynie Maciej daje 5 Lirow, nie chce – wiec tlumaczymy, ze to na ksiazke do angielskiego.
Po mielej wizycie idziemy na skaly. Ja postanawiam w polowie drogi, ze przysiade i poczekam na Macieja. Poznaje w tym czasie cala gromadke tutejszych dzieci. Glownie dziewczynek, ktore sa bardzo mna zaciekawione. Staramy sie porozumiec jakos - za pomoca tych paru slow ktore znam po turecku. Jest bardzo milo. Dolacza Maciej. Robimy sporo
zdjec.
I nagle, w kilka minut doslownie zrywa sie bardzo silny wiatr i nadciagaja ciemne chmury. Schodzimy szybko na dol, ja prowadze lub jestem prowadzona :) za rece przez dwie dziewczynki. Na dole zegnamy się czule i rozstajemy. Po chwili udaje nam sie zatrzymac samochod, a wlasciwie to nie.... Bo zatrzymuje sie on dla chlopaka, którego wczesniej poznalismy, a On wola nas do srodka. Co za szczescie! Chwile pozniej zaczyna lac deszcz.
Zatrzymujemy sie na herbate, niedalekokampingu i pana z wielbladami. Powoli, powoli przestaje padac, podczas gdy my popijamy herbatę, rozmawiamy z rodzinka ktora nas zabrala i robimy zdjecia.
Gdy mamy odjezdzac, przychodza mlodzi chlopcy, poznani przez nas wczesniej na drodze. Jeen z nich ma gitare i interesuje sie muzyka. Dolaczaja sie do nas, a Maciej zaczyna im grac bluesa i rocka. Sa bardzo zaskoczeni tym co slysza. Nic m nie mowi ani nazwa "blues", ani nazwisko "Jimi Hendrix".
Postawiamy jeszcze troche tu zostac, bo przestalo padac a jest jeszcze wczesnie. Zaganmy sie z rodzinka. Maciej zostaje z chlopakami, a ja idę porozmawiac z camelmanem. Zagaduje go, a on tak sie rozgaduje, ze chyba z godzine trwa nasza rozmowa. Gohran to bardzo ciekawa i oryginalna postac. Jest cyganem - nie wyglada wcale na cygana, ale uwaza sie za nţego, i to zarowno z racji pochodzenia, jak i filozofii życiowej. Nie nalezy do zadnego kraju, ni kontynentu. Nie ma zadnego dokumentu tozsamosci. Urodzil sie w drodze i na drodze. Nie wie nawet gdzie. od wielu lat podrozuje razem ze swoimi dwoma wielbladami, a takze kozami i kurami. Podrozuje obecnie bardzo stara ciezarowka (nie widziałam wczesniej akiej) z przyczepa. Prowadzil m.in. terapie z dziecmi - za pomoca zabaw i kontaktu widziałam wielbladami.
Wiecej mozna poczytac na:
http://gittaohan.tripod.com/
Podczas naszej rozmowy przychodza rozni ludzie, robia zdjecia widziałam wielbladami. Gohran bierze od nich pieniadze.
Pozniej dochodzi do nas Maciej. rozmawiamy jeszcze troche. Dajemy Gohranowi chleb i ziarno kukurydzy, zyczymy szczescia w drodze, zegnamy sie odchodzimy w swoja strone.
Po drodze - 2 km pieszo - do Dogubeyazit, ucinamy pogawedka z zolnierzami. Jest tu w okolicy sporo jednostek wojskowych. wszystkim spotkanym zolnierzom mowimy "Mehraba" i usmiechamy sie, a oni odwzajemniaja się tym samym.