Jakieś 5 godzin jedziemy przez Bułgarię, częściowo przez góry krętymi drogami, wokół pusto, sporadycznie mijane wioski, jeszcze rzadziej miasteczka, osiołków nie widać - nie tak jak 3 lata temu, gdy wokół było ich pełno. To chyba znak, ze te kraje przybliżają się do Zachodu, zatracając w pewien sposób swoja kulturę i piękno. W Bułgarii zamiast osiołków - konie i samochody, a w Rumunii zamiast starych Dacii mnóstwo nowoczesnych aut i przesadnie kolorowych domów.
Bardzo fajnie jedzie nam się razem z Mustafa, który cały czas musi cos robić, jest nakręcony, gdy - jak sam mówi - nie jest aktywny, nie żyje. Słabiutko mówi po angielsku, cały czas musze myśleć dodatkowo, aby w logiczna całość sklecić wypowiedz, ale nikomu z nas to nie przeszkadza, w sumie cały czas gadamy i śmiejemy się. Bardzo pozytywna postać.
Dowiadujemy się od niego, ze droga, która jedziemy, jest bardzo niebezpieczna, ze względu na napady. Jest to droga tranzytowa, z Rumunii do Turcji. Bułgaria to bardzo biedny kraj, widać to właściwie na każdym kroku. Ponoć turyści zagraniczni jeżdżą ta droga grupami, po kilka aut, dla własnego bezpieczeństwa.