Sprawnie docieramy na granicę. Żegnamy się z Laosem. Będziemy pewnie tęsknić czasem za tą naturalnością, brakiem pośpiechu i paroma pięknymi miejscami, które mieliśmy szczęście odwiedzić.
Po przejściu granicy czujemy od razu, że to już Tajlandia, więcej nowoczesności wokół...
Wskakujemy w autobus, który za chwilę właśnie odjeżdża do Ubon Ratchathani. Cenowo wyszło to bardziej korzystnie, tak jak Maciej przypuszczał. Po paru godzinach jesteśmy na miejscu, wychodzimy kawałek na wylotówkę i łapiemy stopa.
Pick-up za pick-upem, kilometr za kilometrem. Sprawnie poruszamy się do przodu. Mamy szczęście, bo nasz ostatni kierowca, młody student, jedzie do samego Khon Kaen. Robi się ciemno. Gdy docieramy na miejsce jest już 21:00. Wick wyjeżdża po nas.
Późna kolacja razem z Jego przyjaciółmi, pracownikami, prawie rodziną:)