Przez cztery dni byliśmy w raju. Raju na Ziemi. Bez samochodów, bez dróg, w otoczeniu zielonych gór i turkusowego morza Andamańskiego. Ten mały raj to wyspa Ko Surin Nua, położona na zachodnim wybrzeżu południowej Tajlandii, tam gdzie kończy się Mjanma.
Spokój i cisza. Choć nie byliśmy tu sami. Poznaliśmy ciekawych ludzi z różnych zakątków świata. Wszyscy, bez względu na status, majątek, nazwisko czy wiek, śpią tu na plaży, w namiotach. Totalny chill. Odcięcie od świata. Powrót do Natury. Zakochaliśmy się w tym miejscu! Moglibyśmy tu zostać spokojnie pół roku!
Przygodę życia przeżyliśmy minionej niedzieli. Snurkując (ang. snorkeling) odkrywaliśmy niezwykły, podwodny świat, pełen pięknych, dużych, korowych ryb i koralowców. Żyją tu też żółwie oraz rekiny (taka przyjazna odmiana), ale nie mieliśmy szczęścia ich zobaczyć. Samo pływanie z rurką na powierzchni było jak latanie! A oglądanie podwodnego świata na własne oczy to jak jakiś film fantasy, jak bajka!! Niezapomniane doświadczenie!! Pływaliśmy w sumie w pięciu różnych miejscach, dookoła wyspy. Dwa ostatnie były już głębokie na 10-15 metrów. Czasami naszym oczom ukazywała się otchłań. Dla nas to całkowicie nowe doświadczenie. Momentami nieco paraliżujące, a na pewno uświadamiające jaką potęgą jest żywioł wody i jak kruche jest nasze istnienie.
Piękny jest ten Świat!!
Jednak nic nie trwa wiecznie... Chcę zobaczyć jeszcze Angkor Wat, moje marzenie, dlatego czas ruszyć się dalej.
Po 15:00 jesteśmy z powrotem na lądzie. Z powrotem drogi i samochody… Sprawdzamy autobusy, bo zależy nam na jak najszybszym dotarciu do Bangkoku. Są dwa wieczorne, ale nie ma już wolnych miejsc. No to będziemy stopować. Po 16:00 jesteśmy na wylotówce. Po chwili jedziemy już na pace pierwszego pick-up’a. I kolejny raz mamy szczęście. Maciej ma chyba dużą moc sprawczą :) Wymarzył sobie wygodny samochód, najlepiej z klimą… i jest! Prosto do Bangkoku!! Jedziemy w klimatyzowanym aucie, miło sobie gawędzimy, wokoło pięknie, zielono. Do samego Bangkoku pojedziemy już jutro, bo nasz kierowca jestJednak nic nie trwa wiecznie... Chcę zobaczyć jeszcze Angkor Wat, moje marzenie, dlatego czas ruszyć się dalej. Po 15:00 jesteśmy z powrotem na lądzie. Z powrotem drogi i samochody… Sprawdzamy autobusy, bo zależy nam na jak najszybszym dotarciu do Bangkoku. Są dwa wieczorne, ale nie ma już wolnych miejsc. No to będziemy stopować. Po 16:00 jesteśmy na wylotówce. Po chwili jedziemy już na pierwszego pick-up’a. I kolejny raz mamy szczęście. Maciej ma chyba dużą moc sprawczą. Wymarzył sobie wygodny samochód, najlepiej z klimą… i jest! Prosto do Bangkoku!! Jedziemy w klimatyzowanym aucie, miło sobie gawędzimy, wokoło pięknie, zielono. Ale do samego Bangkoku pojedziemy już jutro, bo nasz kierowca jest zmęczony i na noc zatrzymujemy się w jakimś pensjonacie.