Zegarki przesunięte o 6h, jesteśmy w Bangkoku!
Nocny lot - choć długi - był super. Widoczność nieba doskonała, siedziałam przy oknie i podziwiałam rozświetlone miasta Azji i Księżyc, który zdawał się być na naszej wysokości.
Ok. 9:00 rano byliśmy na miejscu. Miła niespodzianka tuż po przylocie - spotkanie z dawno nie widzianą koleżanką z liceum, Magdą. Ona w sali odlotów, my wchodząc do przylotów - rozmawialiśmy przez szybę:)
Czekając na kolejkę do centrum zagadnęła nas jedna Niemka, Lisa. I już w trójkę skierowaliśmy się w centrum na poszukiwanie taxi. Potem - guesthouse'u, który polecił nam przed wylotem Radek. Za taxi zapłaciliśmy 73 Baht (8 zł). Wysiedliśmy dość blisko poszukiwanego miejsca, a mimo to znalezienie go okazało się nie takie łatwe. Krążyliśmy i krążyliśmy. W upale ponad 30 st. C. Zmyliła mnie niedokładna mapa, a gps zadziałał za późno (dobrze, że w ogóle). Dotarliśmy do My House Guesthouse na tyłach świątyni i klasztoru buddyjskiego przy ulicy Rambuttri, blisko słynnej z nocnych imprez Khao San Road. Pokój 2-os., bez wi-fi i z zimną wodą zaledwie 300 B. (33 zł). Zostajemy.
Zimny prysznic i wymarzony sen:)
Potem wieczorny spacer ulicami Bangkoku.
Czujemy się tutaj od pierwszych chwil bardzo dobrze.