Po spokojnej, miłej nocy, wyruszamy rano pozwiedzać stolicę Węgier.
Jest piękna, słoneczna pogoda. Oczywiście po śniegu już ani śladu, co więcej, na drzewach pierwsze pąki liści! Zdjęliśmy nasze zimowe kurtki, i chodzimy teraz w samych bluzach.
Włóczymy się kilka godzin bez większego celu, ale z mapą miasta w dłoni. Zachodzimy w co ciekawsze i ważniejsze miejsca (po stronie Budy) tj. zamek królewski, Kościół Macieja, Baszta Rybacka. Ogólnie dzień, i co za tym idzie - cała wycieczka - bardzo udane.
Jeszcze jedna mała przygoda z próbą wypowiedzenia czegoś po węgiersku... Zabraliśmy ze sobą rozmówki "polsko-węgierskie" z myślą, że zawsze mozna spróbować nauczyć się kilku nowych słów przy okazji. Podjęłam więc tą próbę na poczcie... Z rozmówkami w dłoni, wymawiam "zgodnie" z transkrypcją, że chcę kupić znaczek do Polski... Pani nie rozumie nic, więc ratujemy się angielskim, ale pokazuję Jej też rozmówki, wskazując palcem na zdanie, i dopiero słyszymy "aha"...
Później, w drodze powrotnej, chłopak który nas podwozi kawałek, uświadamia nam, że nie jest to takie proste, a nawet może być ryzykowne, gdy zaakcentuje się coś w nieodpowiedni sposób, bo można kogoś wówczas obrazić.
Po południu wyjeżdżamy na wylotówkę, docieramy po pewnym czasie na granicę. A stamtąd łapiemy ciężarówkę, prosto do Polski!
Suniemy sobie przez Słowację z miłym panem z Turcji, przy dźwiękach tureckiej muzyki, zajadając się pistacjami (moimi ulubionymi !). Jest bardzo miło, i ciepło. A za oknami samochodu wokół znów zimowy krajobraz.