Rano pobudka jak najwcześniej i na wylotówkę.
Szybko dotarliśmy na granicę polsko-słowacką.
Jechaliśmy przez zaśnieżone drogi, wokół zaspy śniegu, chyba ze 2 metry! Pieknie wokół! Na szczęście nie musieliśmy nigdzie długo stać. Kierowcy tirów mieli dobre serca :)
Na granicy słowacko-węgierskiej już po zmierzchu. Jedziemy z jakimś chłopakiem prosto do Budapesztu! Docieramy tam ok 21.00.
No i w tym miejscu wyjaśnię, dlaczego nazwałam ten wypad szalonym. Bo to, że zima, to jedno, ale przede wszystkim wyjazd w ciemno. Jak jest ciepło no to luz, mamy namiocik, zawsze gdzieś się człowiek spokonie prześpi, no ale tak to trzeba mieć jakiś dach nad głową i ciepły pokój. A my poszliśmy na żywioł :)
Wysiedliśmy więc gdzieś w centrum koło metra. Pierwsze kroki skierowaliśmy do biura podróży, i wypytujemy o tanie noclegi. O bardzo tanie noclegi :) w centrum Budapesztu!
Jak się jest młodym człowiek inaczej myśli, w oczach jednych jest wariatem, inni widzą w Tobie odważnego człowieka :))
Oczywiście mieliśmy szczęście, pani w biurze, widząc dwóch młodych Polaków z wielkim plecakiem, którzy nie mają gdzie spać, i pieniędzmi nie grzeszą :) dała nam namiary na panią Teresę.
Poszliśmy. Małe mieszkanko w kamienicy, blisko centrum. Pani Teresa przemiła kobieta, której chyba nigdy nie zapomnę. Bardzo chce nam pomóc, ale mówi, że kompletnie nie ma miejsca, gdzie nas położyć, i otwiera drzwi do takiego większego pokoju... A tam mnóstwo Japończyków! I rozlega się "Hiiii!!!!" :)) wymieniamy usmiechy i widzimy, że rzeczywiście z noclegu tu chyba nici.
Ale pani Tersa nie zostawia nas tak. W końcu ma dobre serce, a na dworze ciemno. Dostajemy namiary na pewien hotel, i imię Jej znajomej, która będzie tam na nas czekała. Idziemy tam. I dostajemy fajny, czysty pokoik z aneksem kuchennym i tv! :) Rano mamy zapłacić (nie pamiętam już dokładnie ile, ale w przeliczeniu na złote coś ok 30-40 zł od 2 osób). W centrum Budapesztu :)