Okolo 17.00 jestesmy na miejscu. Idziemy w strone wylotowki, i nie moge sie porozumiec z Maciejem, ktory jest juz zmeczony, obolaly, a przez to zly i mowi ze chce wracac...
Dwa dni temu troche za mocno opalilismy sie i teraz odczuwamy to bardzo. Poparzona skora boli tym bardziej, gdy dzwiga sie plecak.
Gdy robi sie juz ciemmno udaje nam sie - na szczescie - znalezc dobry nocleg. Na koncu miasta.
Wiekszosc wybrzeza nad Morzem Czarnym to spotkanie skal z woda, oddziela je tylko droga. Na skalach, porosnietych bujna roslinnoscia pobudowane sa domy.
Ogrodki przydomowe to w sumie tarasy skalne, na ktorych rosnie kukurydza, fasola, pomidory, ogorki, baklazany, cukinie, drzewa figowe i leszczyna.
Na calym wybrzezu jest mnostwo mnostwo leszczyn i teraz wlasnie jest czas zbioru orzechow. Na drodze, i wszedzie gdzie sie da ludzie susza tysiace orzechow laskowych! Wyglada to niezwykle.
Poza tym panuje tu zawsze bardzo duza wilgotnosc, tym wieksza im blizej morza sa skaly, ktore zatrzymuja parujaca wode.
Pan, ktorego spotkalismy idac sciezka pod gore, mieszka sam w domku pobudowanym na polce skalnej. Uprawia sporo roslin kolo domu.
Na poletku pomiedzy kukurydza rozbijamy namiot. W domu bierzemy prysznic, a pozniej na dworze zjadamy wspolnie kolacje.
Abit Esen ma 60 lat, mieszka skromnie, ale okazuje sie ze ma w domu laptopa i internet! Jego corki o to zadbaly. Do ok 22.30 korzystamy z netu piszac poprzednie relacje.
I zajadmy sie orzechami laskowymi.