Po wspólnym śniadaniu z Ferzan'em i długiej rozmowie na wiele tematow - mniej lub bardziej milych, ale niewątpliwie bardzo interesujacych, wybieramy sie dziś zwiedzic słynną wyspę Akdamar.
Jedziemy dolmuszem ok. 50 km, płacąc 4 Liry od osoby.
Potem wsiadamy na łódź (5 Lira od osoby w obydwie strony).
Płyniemy po jeziorze Van. Poznaję na łodzi dziewczynę z Wan i przy okazji całą jej rodzine, która wybiera sie dzis na wycieczke/wypoczynek na wyspie. Cala rodzina jest dla nas bardzo mila. Niestety tylko ona jedna zna angielski.
Wyspa Akdamar oddalona jest 4 km od brzegu. Istnieje legenda zwiazana z nazwą wyspy - o ormiańskiej księżniczce Tamarze, która zamieszkiwaća ponoc wyspe wraz z mnichami. Co noc przyplywal do niej kochanek. Jednak pewnego razu stracił orientacje (albo skurcz go zlapal) i tonąc krzyczał: "Ach, Tamara!" - ormiańska i kurdyjska nazwa wyspy to Achtamar.
Dobijamy do brzegu wyspy i naszym oczom ukazuje sie wspaniały zabytek ormianskiej architektury - kościół św. Krzyża z X w. Jest on szczegolnie interesujacy i oryginalny od zewnątrz, gdyż jego mury z czerwonego piaskowca zdobione sa pięknymi płaskorzeźbami, ktore przedstawiają sceny biblijne i ornamenty roślinno-geometryczne.
Natomiast wewnatrz zachowaly sie pozostalosci freskow. Jednak styl ich namalowania różni sie od tych, ktore widzielismy w Kapadocji.
Robimy sporo zdjec. Bardzo nam sie tutaj podoba. Wewnatrz kosciola jest bardzo dobra, duchowa atmosfera - tak czujemy. Jest spokojnie.
Na zewnatrz podziwiamy tez kamienne stele nagrobne. Mnóstwo wykutych w skałach krzyży.
Później idziemy dalej - na szczyt wyspy, wspinajac sie po kamieniach. Mało kto tu wchodzi, bo chyba nie bardzo mozna - jest ogrodzenie. A jak to czesto bywa - w ogrodzeniu jest pare dziur.
W pewnym momencie orientujemy sie, ze prawie wszystkie drzewa, które rosna na wyspie to drzewa migdalowe. Pierwszy raz w zyciu widzimy migdałowce i zajadamy sie swiezymi migdalami!
Przy okazji rozwazamy ta historie milosna o Tamarze i jej kochanku. Chyba koles byl niezly, skoro po przeplynieciu 4 km (kazdej nocy!!) miał jeszcze ochote na seks :) Albo ona byla tak niezla. Albo wykorzystywali ten naturalny afrodyzjak, jakim sa migdaly :) Ciekawe co na to mnisi...
Widok ze szczytu jest naprawde imponujacy. W oddali widac gory, wokół ogromne, spokojne wody jeziora.
Stojac na urwiskac skalnych kreci sie nam w glowie od wysokosci. Dziwne uczucie. Później medytujemy na górze. W sumie mija kilka godzin naszego tutaj pobytu, a chetnie zostalibysmy jeszcze dłużej.
Na koniec Maciej postanawia zakosztowac jeszcze kapieli w wodach Wanu.
Ostatnie zdjecia w swietle zachodzacego slonca i wchodzimy z powrotem na lodz. I poznajemy kolejna rodzinke. Dwie mlode dziewczyny (jedna tylko mowi troche po angielsku) sa nami bardzo zainteresowane i ucieszone ze nas poznaly.
Po dobiciu do brzegu spotykamy pare podroznikow z Czech, zamieniamy z nimy tylko pare zdan, bo spiesza sie na łódź. Zamierzaja spedzic noc na wyspie. To w sumie chyba jedyni indywidualni turysci, których spotkalismy tu, w okolicach Vanu.
Gdy idziemy na stopa zatrzymuje sie kolo nas auto, pytamy czy do Vanu i wsiadamy. I nagle niespodzianka, niezbyt fajna. Podbiega do naszego kierowcy kierowca dolmusza i dlugo cos nawija zerkajac na nas. Padaja z jego ust zrozumiale dla nas slowa tj. policja, problemy, autostop, money... Hmmm... glupia i dziwna sytuacja Niechcąc stresować naszego kierowcy wysiadamy, dziekujemy.
Nie mija 10 minut, gdy zatrzymuje nam sie samochod i jedziemy juz do Wanu z dwoma chlopakami. Szkoda tylko troche ze po raz kolejny język jest przeszkoda. Ale i tak jest milo. Później chlopaki zaczynaja spiewac, bardzo ladnie i robi sie jeszcze weselej. Maciej tez spiewa "Lapy, cztery lapy..." :)
Na dworze jest juz ciemno, gdy przychodzimy do mieszkania.