Maciej wyruszył koło południa na spacer po wyspie i po zakupy. Ja nie miałam dziś prawie na nic ochoty... I tak w ogóle smutki mnie dziś rano dopadły...
Zostałam sama w pokoju próbując zasnąć, gdy nagle dobiegły mnie dziwne i głośne dźwięki, tuż obok. Nie wiem do czego podobne, trochę jak krzyki ptaków, trochę jak skrzypienie drzwi. Próbowałam coś dojrzeć, zlokalizować skąd dobiegały. Zdawało się, że właściwie z kąta naszego bungalowa, ale jakby z drugiej strony. Niczego nie zauważyłam. Przysnęłam. Po jakimś czasie coś mnie wybudziło, spojrzałam w ten kąt i zobaczyłam jakieś zwierzę, w pierwszej sekundzie myślałam, że to jakiś gryzoń. Okazało się, że to jaszczurka, a dokładnie gekon. W życiu nie widziałam tak dużego gekona! wielkości szczura! Piękny! Szaro-brązowy, w seledynowe pasko-plamki, a na głowie w pomarańczowe kropki. Po chwili pojawił się drugi, z troszkę mniejszą główką. Może samica? Ten większy obserwował go czujnie, przemieszczając się zwinnie po ścianach i deskach pod dachem, aż pewnym momencie skoczył w stronę tamtego i go pogonił. Nie minęło dużo czasu, gdy tamten znów pojawił się w kącie, między deskami. I po paru minutach ten większy zbliżył się do niego, skoczył i zepchnął go na podłogę, prosto w moje rzeczy rozrzucone obok plecaka.
Z przyjemnością i wielkim zainteresowaniem przyglądałam się tej widocznie walce o terytorium. Podziwiałam ruchy tych stworzeń, piękne, czujne oczy z podłużnymi źrenicami. Siedziałam na łóżku, pod moskitierą, a gekon raz nade mną, raz obok mnie na ścianie, chodził po bungalowie.
Gdy wrócił Maciej, został już tylko ten pierwszy, ten większy. Jednak wydawał się już ostrożniejszy i chował się między deskami.
Wieczór spędziłam na plaży. Przed zachodem słońca dołączył do mniej Maciej. Potem kolacja w barze (to co zwykle, ryż z warzywami).
Gdy wróciliśmy do domku, gdy brałam prysznic gekon nieśmiało zaczął wychylać główkę spomiędzy desek w łazience:) Potem ulokował się na desce pod sufitem, w pobliżu żarówki, do której ciągnęły owady, jego cel i kolacja.