Dziś mija tydzień od wyruszenia motorem. Jesteśmy w górach, pośrodku niczego. Nie wiem nawet gdzie dokładnie, i nie mogę tego sprawdzić, bo przez noc bateria w tablecie rozładowała się do końca. Szałas, w którym postawiliśmy namiot, dał nam schronienie przed silnymi wiatrami i chłodem nocy.
Wow! Czujemy się w jak innym państwie! W górach jest zimno, jedziemy w chmurach, nie wiemy na jakiej wysokości, ale obstawiamy, że 1500 m n.p.m. to na pewno. W nocy temperatura sadła chyba poiżej 10 st. C. Przez dobrych kilkadziesiąt kilometrów nie ma żadnych wiosek, jedynie porozrzucane od czasu do czasu drewniane domy i szałasy. Mijamy także co jakiś czasa umundorowanych, chyba wojskowych. Dopiero przed Kasi, po zjechaniu z gór, temperatura robi się cieplejsza, ale chmury kłębią się na niebie cały czas.
Zauważamy autostopowiczki! Podjeżdżamy najpierw do jednej, samotnej, jak sie okazuje francuzki. Gawędzimy chwilę. Potem podjeżdżamy do dwóch dziewczyn, które wcześniej szły, okazuje się, że to polki! Natalia i Magda, w podróży po Azji Płd.-Wsch. są od 4 m-cy, ich blog to "Podróżniczki za dychę". Miła pogawędka, wymiana wrażeń z drogi i każdy rusza w swoją stronę (następnego dnia w nocy dowiaduję się, że dziewczyny dojechały dość sprawnie do Luangprabang, tego samego dnia:))
Na dłuższą popołudniową przerwę, w tym prysznic i medytację, zatrzymujemy się w urokliwie położonym klasztorze, otoczonym górami, w Wat Pho Karm Chai Mong Kol w Pha Tang.
Przed wieczorem robimy zakupy na bazarze w Vang Vieng i gonimy dalej, aby choć trochę jeszcze przejechać zanim zrobi się ciemno.
Nocleg w kolejnej świątyni. Maciej uczy nowicjuszy grać w kółko-krzyżyk. Mała rzecz, a cieszy :)