Jak pięknie jest budzić się w takim otoczeniu jak dziś! Po raz kolejny przyłapuję się na tym, że czuję się jak w filmie, jak gdzieś poza czasem... Laos zachwycił mnie swoją przyrodą, ludźmi, spokojem, czystością (czego nie spodziewałam się, sądziłam że będzie podobnie jak w Birmie).
Dziś obudziłam się ok. 6 rano. I zaraz po wyjrzeniu z namiotu dostrzegłam stado bawołów pasących się na polach. Wokół góry, przecudna cisza i spokój.
Dojeżdżamy do wioski, zjadamy bagietki z warzywami i przed 9 rano jesteśmy ponownie przy wodospadach Kuang Si. Po drodze odwiedzamy niedźwiadki, które otrzymały tutaj schronienie, wyzwolone z rąk kłusowników i handlarzy (m.in. ich łapami i żółcią). Nigdy nie zrozumiem jak można być tak niewrażliwym, jak można zadawać takie cierpienia innym, niewinnym istotom, jak można być taką bestią... Niedźwiadki są przepiękne, jest ich kilkanaście, są także maluchy które cały czas bawią się ze sobą.
Dochodzimy do pierwszych wodospadów, do pierwszych basenów, i wchodzimy do błękitnej wody. Choć nieco jeszcze chłodnej, ale i tak jest cudownie! Och, żyć! nie umierać!
To niewątpliwie najpiękniejszy wodospad jaki widzieliśmy! I jedno z piękniejszych miejsc w jakich byliśmy. Oby trwało jak najdłużej! Nawet w porze suchej baseny są pełne czystej, turkusowej wody, a wodospady robią wrażenie, szczególnie największy z nich! Dziś obydwoje wchodzimy na jego szczyt. Łatwiejszą nieco ścieżką. Wokół latają cudne motyle, niektóre z nich tylko nieco mniejsze od mojej dłoni. Wspaniałe, olbrzymie drzewa, które rozłożyły swoje korzenie na ścieżce i służą pomocą podczas wspinaczki, podobnie jak zwisające z nich liany. Docieramy na szczyt wodospadu. Patrząc na spokojnie i leniwie płynącą rzekę, aż trudno sobie wyobrazić, że te same wody kilka metrów dalej po dotarciu nad skalne urwisko zamieniają się w szybki, głośny, rwący i niezwykle urokliwy wodospad!
Spędzamy tu chwilę, robimy zdjęcia, m.in. na huśtawce zawieszonej tuż nad taflą rzeki, rozmawiamy z miłą francusko - amerykańską parą, a potem tą samą ścieżką schodzimy w dół.
Wato było przejechać tyle kilometrów przez góry, choćby tylko dla tego miejsca! Mieliśmy jednak dużo szczęścia, bo codziennie zachwycało nas po drodze wiele rzeczy.
Po posiłku w pobliskiej restauracyjce wsiadamy na motor i ruszamy w drogę powrotną.
Tym razem część trasy pokonujemy inną drogą (Nr 4 i 4C), o wiele prostszą, w większości pokrytą asfaltem, więc dwukrotnie szybciej przemierzamy podobny dystans. Jednak zaznaczę, że tamta droga, choć bardziej wymagająca, jest warta przejechania!
Przed wieczorem wjeżdżamy w góry, w stronę prowincji Kasi. Z każdym kilometrem i każdą minutą robi się coraz chłodniej. Wyciągamy bluzy i jedziemy jeszcze kawałek. Majestatyczne góry urzekają nas ponownie swoim pięknem. Po drodze nie ma praktycznie wiosek, tylko od czasu do czasu rozrzucone proste, drewniane domki i szałasy. Gdy jest już prawie ciemno, zatrzymujemy się przy jednym z nich, wprowadzamy do środka motor i na prostym bambusowym "łóżku" rozbijamy namiot. Przed 20:00 usypiamy.
W nocy słyszymy odgłosy bawołów i krów. Kręcimy się z zimna i bólu przez resztę nocy. Ale jakoś dajemy radę :)