Nie spodziewaliśmy się nawet, że tak nam się tu spodoba! Zachwycamy się coraz bardziej, im wyżej w góry, im bardziej na północ. Nasz "Czerwony Orzeł" to był chyba najlepszy wybór na przemierzenie tej części kraju. Przede wszystkim daje wolność! Możemy zatrzymać się gdzie chcemy i kiedy chcemy. Przyjemny wiatr podczas jazdy sprawia, że wysokie temperatury w ciągu dnia są mniej dotkliwe. Ruch na drodze niewielki, czasem brak asfaltu, czasem dziury na drodze, ale Maciej jest super kierowcą, któremu ufam. Widoki po drodze tak wspaniałe, że czujemy się jak w filmie. Czasem muszę się na chwilę "ocknąć", aby poczuć jeszcze bardziej, że to się dzieje naprawdę :)
Popołudniu zjeżdżamy z głównej drogi i zatrzymujemy się przy szkole. Wyciągamy arbuza. Nieśmiało podchodzą do nas dwaj chłopcy. Zagadujemy ich, częstujemy arbuzem. Pierwsze lody przełamane:) Po 20 minutach jesteśmy otoczeni całą gromadką dzieci w wieku ok. 10-12 lat. Bawimy się m.in. w łapki i w "kamień, nożyce, papier". Robimy mnóstwo zdjęć. Ile wrażeń, ile radości dają takie spotkania! Wystarczy czasem tak niewiele - czas, uśmiech, zabawa, a wiemy, że to zostaje w sercach na długo.
Docieramy dziś do Vang Vieng, spędzamy tam chwilę. Odwiedzamy jedną z jaskiń, do której aby dojść przejść należy przez stary, metalowy most (oczywiście wszystko płatne, 10000 - 20000 Kip). Spoko, aczkolwiek o wiele bardziej urzekają nas miejsca autentyczne, żywe, które nie są zrobione pod turystów... Więc tyle nam wystarczy. Słynne spływy na oponach, picie drinków, i kilka innych jaskiń - odpuszczamy sobie.
Na noc rozbijamy namiot w szałasie, nad rzeką. Wieczorna kąpiel w rzece. Wokół latają świetliki! W Polsce nie widziałam ich już chyba z 20 lat...