Wróciliśmy 3 dni temu i zbieram się, aby napisać jakieś podsumowanie. Coś o spełnianiu marzeń, o drodze, o przemijaniu, o odczuciach, o zmianach...
To była piękna podróż. Chyba najpiękniejsza nawet. Pewnie dlatego, że kultura buddyjskiej Azji jest mi bliska. Cieszę się, że pojechałam. Cieszę się, że z Maciejem.
W sumie, razem z lotem W-wa – BKK, to jakieś 22 500 km. Z tego ponad 6 tys. km lądem po Azji Płd. - Wsch. 64 dni w podróży. 16 dni w Mjanmie. 7 dni w Kambodży (Angkor Wat i Siem Reap). Pozostałe dni w Tajlandii. Kilkanaście nocy w guesthouse'ach. Większość jednak w klasztorach / świątyniach buddyjskich i w namiocie. Dziesiątki poznanych ludzi. Mnóstwo przygód i nowych doświadczeń. Wiele refleksji – o sobie, o ludziach, o pięknie i o ignorancji, która niszczy. Kilka spełnionych marzeń. Każdy dzień przynosił moc nowych przeżyć. Intensywność niektórych dni nakręcała. Mijały dni, a czułam, że ubywa mi lat. Taki mały paradoks:)
Jesteśmy teraz w Polsce. Czujemy się odrealnieni.
Lecąc nad Azją widzieliśmy na horyzoncie, ponad chmurami, całe pasmo Himalajów! Szczególny moment. Wzruszająco piękny!
Leciałam w tą podróż bez oczekiwań. Właściwie nie bardzo byliśmy przygotowani. Nie mieliśmy tak naprawdę czasu przed wyjazdem, aby coś ustalić, coś więcej poczytać. Na dwa dni przed wylotem spotkaliśmy się z kolegą, który wrócił kilka tygodni wcześniej z Tajlandii i Kambodży. Zanotowałam kilka praktycznych wskazówek. Kupiliśmy mapę (tak, wiem że są e-mapy, i też ich używamy, ale przyzwyczaiłam się do papierowych, tradycyjnych, i nawet je lubię; poza tym często, jadąc autostopem bardziej się przydają, jest bezpieczniej wyciągnąć na ulicy kawałek papieru niż tablet, no i nie myślę o tym czy bateria wystarczy). I w drogę.
Od pierwszego dnia w BKK poczuliśmy się jak u siebie. Dni rozkręcały się nieśpiesznie. Nie planowaliśmy dużo. Czasem patrzyłam na mapę i szukałam jakiś praktycznych informacji w sieci. Jednak zawsze staraliśmy się być otwarci i elastyczni. O Birmie marzyłam od dawna. Choć teraz nie braliśmy jej pod uwagę (ze względu na konieczność załatwienia wizy w ambasadzie). A jednak Los pokierował nas tam. I tam właśnie przeżyliśmy najbardziej duchowy, refleksyjny, emocjonalnie bogaty czas. Tam spotkaliśmy dobrych, pięknych ludzi, o których często myślimy. Kurz, pot i zmęczenie czasem doskwierały. Ale to chwilowe. To, co można zyskać jest bezcenne.
Więc cóż zyskałam? Przede wszystkim ugruntowanie świadomości, więcej spokoju i dystansu. Co straciłam? Trochę złudzeń i kilka kilogramów:)
Najpiękniejszy czas – dla nas obydwojga – to kilka dni w raju, czyli na wyspie Ko Surin Nua, w płd.-zach. Tajlandii. Największa przygoda – pływanie w krystalicznych, turkusowych wodach Morza Andamańskiego, podziwianie podwodnego, kolorowego świata, pływanie z Maciejem za rękę.
Doświadczanie bycia w Drodze jest bezcenne. Doświadczanie siebie i Jedności ze Wszystkim jest bezcenne.
Odwiedziliśmy dziesiątki świątyń. A w ostatnich dniach tej podróży, siedząc w ciszy, w otoczeniu przyrody, samotnie, poczułam, że to jest moja świątynia – Przyroda. To, że jestem częścią Natury to moja "religia". Doświadczanie siebie w tej Jedności, to moja praktyka duchowa.
"Nie wierzę w nic. Wszystko jest święte.
Wierzę we wszystko. Nic nie jest święte."