Maciej chyba się starzeje… Kiedy budzimy sie rano stwierza, ze potrzebuje krzesla, by przesiedziec pod drzewem caly dzien. Nieopodal znajdujemy fotel :) I co robi Maciej? Siada i nie wstaje przez 2 godziny lub dluzej. Uczy sie angielskiego. A ja troche tureckiego. W międzyczasie zajadamy sie morelami i winogronami.
Okolo 12.00 namawiam go, aby wstal i abysmy gdzies poszli, bo przeciez nie spedzimy tu calego dnia.
Wloczymy sie troche po skalkach. Jest jednak tak obezwladniajaco goraco, ze chodzenie staje sie zbyt uciazliwe. Przysiadamy w jednej z grot na jakies 1,5 godz.
Stwierdzamy w koncu, ze nie mozemy tu dluzej siedziec. Trzeba gdzies isc, bo w przeciwnym razie stanie sie tak, ze noc spedzimy w tym samym miejscu co wczoraj i dzien bedzie nijaki.
Najpierw mamy pomysl, aby isc do Open Air Museum kolo Goreme (wejscie 15 TLY = ok 27-28 zl, od osoby), jest tam sporo kosciolow do zwiedzania. Tych kosciolow z ok. IX-X w. n.e. wykutych w skalach.
Wiec ruszamy.
Tuz przed Goreme, przy drodze przysiadamy kolo wody. Rozmawiamy z para Francuzow. I dzieki nim rezygnujemy z podjetych planow. Ponoc w tym muzeum na otwartym powietrzu jest tyle wycieczek, tlumy turystow, ze
wycieczka traci swoj urok.
Siedzac tak kolo tego ujecia wody, rozmawiam jeszcze ze starsza para (Belg i Greczynka, ktorzy podrozuja Fordem Transit razem z corka i kotem). Pytam o wawoz Ihlara. Pan mowil, ze nie by, ale podobno jest tam pieknie. Tez tak gdzies wyczytalam. No i mamy plan :) Przed nami droga okolo 100 km.
Pierwszys stop do Nevsehir, nastepny do Derinkuyu. A raczej kilka km dalej. Zegnajac sie z kierowca zostajemy na pustkowiu. Cos nam się staje, ze chyba stoimy na niewlasciwej drodze. Lapiemy stopa z powrotem do Derinkuyu. Tam kupujemy melona i orientujemy sie, ze droga była wlasciwa :) Wiec kolejny stop - tym razem troche dalej niz poprzedni.
Pan, dowiadujac sie ze jedziemy stopem, robi sie wieczor, a na drodze pusto, chce zadzwonic po taksowke i zaplacic za te jeszcze ok 40 km. Ale nie zgadzamy sie na to. Dziekujemy i wychodzimy na droge.
I znow nie musimy czekac dlugo. Pierwsze przejezdzajace na tej pustej drodze auto zatrzymuje sie. Wskakujemy na pake, bo w kabinie nie ma miejsca. Maciej mowi: "to dopiero przygoda!" Gdy skrecamy z naszej drogi, 7 km przed Ihlara, nasi kierowcy chyba zapomnieli o nas, i Maciej dobija sie do kabiny aby staneli :) Udaje sie.
Ostatni odcinek zabieramy sie z niesamowita rodzinka. Jedna dziewczyna mowi troche po angielsku. Jej mama caly czas sie do nas usmiecha. Chlopaki z przodu tego minibusa mowia cos i prosza, aby siostra tlumaczyla. To zabranie nas zrobilo chyba na nich olbrzymie wrazenie. To tez dla naszych kierowcow czesto jest olbrzymia przygoda - zabrac nas :)
Robimy zdjecia, rozmawiamy, jest sympatycznie i wesoło.
Kilka km za Ihlara, przy wawozie, oni wysiadaja z nami. Kolejne, pamiatkowe, wspolne zdjęcia, rozmowy, smiech, usciski, calusy. Mama dziewczyny przytula mnie mocno - tak samo jak wczesniej i pozniej kilka spotkanych tu starszych kobiet - choc nie mowimy w tym samym jezyku, dostaje od nich tyle dobrej energii i ciepla.
Kanion robi wrazenie juz z gory. Dzis jest juz zamkniety wiec musimy znalezc jakis nocleg.
Jestem ogromnie zaskoczona pozniejsza sytuacja. gdy dostajemy nocleg w restauracji (materaz i miejsce kolo stolow) - choc wcale o to nie prosilismy! Nikt nie chce od nas pieniedzy. Goscinnosc Turkow urzeka nas!
Babcia, ktora dala nam nocleg przygotowuje tez dla nas kolacje, i rano sniadanie. Ponadto ofiarowuje nam duzo zrozumienia, otworzyla dla nas swoje serce i dala dom.
Na noc zostalismy tu sami. Z przykazaniem, ze mamy czuc sie jak u siebie w domu (tlumaczyl jej wnuczek).