Pobudka ze wschodem slonca i jeszcze kilkadziesiąt km do celu.
Kapadocja.
Z miejsca, gdzie sie rozstajemy z naszym kierowca mamy jeszcze ok 30 km do Goreme. Dwa stopy z miejscowymi mezczyznami. I jestesmy znow, po 3 latach w Goreme. Staramy sie znalezc dom, tzn. skale, w ktorej mieszka nasza znajoma rodzinka, Fatma i Hasan.
Troche gubimy sie w waskich uliczkach Goreme, i juz nie bardzo wiemy, gdzie isc dalej, az na naszej drodze staje Mustafa, pan po 60-tce, ktory dobrze mowi po angielsku oferuje nam swoja pomoc. Okazuje sie, ze Fatma i Hasan to jego dalsza rodzina! Wrzucamy plecaki na jego skuterek, ja siadam z tylu, Maciej musi dojsc pieszo. Waska, kreta droga jedziemy pod gore prosto pod skalny dom naszej rodzinki.
Mile przywitanie, pozniej przy herbatce rozmowa.
Zostawiamy jeden plecak i postanawiamy wyruszyc na kilkudniowy trekking po okolicy.
Zanim jednak wyjdziemy w teren, przysiadamy w miasteczku z Mustafa na herbatce w barze, gdzie siedza tylko miejscowi mezczyzni – zadnych turystow, ani kobiet! Wszyscy w cos graja. Wiec my tez zaczynamy.
Mustafa zaprasza do stolika swojego kolege i zaczynaja partie w karty, gre o nazwie 66. Patrze sie i ucze zasad gry. Pozniej rozgrywam kilka partii z Mustafa. I nawet wygrywam! Ale z pomoca kolegi. Reguly są proste, ale sposob podliczania punktow troche skomplikowany.
Po 16.00 wychodzimy z Goreme w strone malowniczych form skalnych. Choc wokol jest pieknie, jest tak bardzo goraco, ze z trudem sie nam wedruje.
Robimy przerwe na medytacje w jednej z grot.
Na nocleg znajdujemy rajski ogrod! W tym miejscu to wyjatek: drzewa owocowe, winogrona, papryka, pomidory,
kabaczki… I woda!
Rozbijamy namiot pod orzechem wloskim. Po kolacji podziwiamy skaly i idziemy spać.