Rano Sami odwozi nas na autostrade. Nie mozemy powiedziec tym razem, ze na wylotowke, bo to wlasciwie srodek Istanbulu, przed mostem w strone Azji. Stoimy jakies pol godziny, przed bramkami. Podchodza do nas policjanci, rozmawiamy troche. Dziwia sie, ze jedziemy stopem. Ale pomagaja nam i zatrzymuja nam auto. Kierowca jest troche wystraszony, po angielsku nie mowi. Mielismy rzekomo az przed Ankare z nim jechac, a wysiadamy kawaleczek za mostem…
Na szczescie po niedlugim czasie zatrzymuje sie ciezarowka, prosto do Kapadocji!!! To okolo 780 km!!
Jedziemy z panem caly dzien, po drodze jedzonko, wieczorem odpoczynek.
Noc spedzamy w samochodzie na gornym lozku. I dobrze sie stalo, bo tam gdzie sie zatrzymalismy nie rozbilibysmy namiotu ze wzgledu na silny wiatr. Tak silny, ze cala kabina kolysala sie na boki.